Chciałbym się trochę porządzić i porozpychać w chmurze. Przy wypchanym portfelu zamówień, do pełni szczęścia potrzebuję tej więcej niż zwykłej pewności dowiezienia za każdym razem spraw do grande finale. I to w sposób, który także mi da satysfakcję i poczucie, że na koniec przybyło mi godnie w rubryce „widoki na przyszłość i kolejne projekty”.
Nie bez kozery sprzyja temu odrobina prywatności chmurowej. Takiej, która zapewni mi trochę więcej wpływu na to, w jaki sposób układam sobie projekty czasowo i przestrzennie. Równie bezpiecznie, jak w sytuacji, gdy moja chmura jest publiczna. Równie zwinnie i skokowo definiowana, jak public cloud. Raczej lokalnie niż globalnie za to administrowana, przez staff otrzaskany w bojach, pomocny i rzeczowy. Chciałbym też zdjąć odznakę nocnego stróża odcinającego pływy nadmiarowych transferów danych, aby nie zalać finansowo piwnic naszego pięknego software house’u. Słowem – skupić się na dobrej deweloperce.
Elastyczna chmura dla DevOpsa
Nie chcę przez to powiedzieć, że chmura publiczna mnie ogranicza i rozprasza, zbyt wiele tej architekturze zawdzięcza nasz okręt, ale też znamy się dobrze i… trochę tak jest. Dlatego właśnie powtarzam – Virtual Private Cloud jest fajną alternatywą. Ale po kolei.
Najpierw chciałbym ją przetestować – dwa tygodnie to byłby idealny czas na to, by pobuszować i poprzekręcać potencjometry i przetestować opcje nowego środowiska. Mogul z chmury publicznej to daje, a operator prywatnej nie da? Do tego potrzebuję się poczuć trochę więcej niż klientem. Na początek – może adminem, żeby te lepsze i gorsze pomysły testować swobodnie i natychmiast.
Potrafię administrować przez VMware vCloud, ale byłoby cudownie, gdyby to był dostęp nieograniczony, do pełni funkcjonalności zawartych w vCloud. Do skalowania parametrów maszyn wirtualnych, mieć też wolność instalowania systemów czy zestawiania połączeń VPN site-to-site. Ja i ludzie z mojego zespołu posiadamy papiery na to, dowody nieprzeminionej chwały i doświadczenia kilkunastu lat, żeby zagrać na pełnej klawiaturze. Dlaczegóż by więc nie?
Ale, ale. Na czym działamy? Widziałbym swój teatr jako spójną i dobrze zarządzaną infrastrukturę pod chmurę, z maszynami np. HPE zwirtualizowanymi przez VMware Cloud Directora, na – pardon le mot – dedykowanych dla Centrum Danych prockach Intel Xeon, w ośrodku gdzieś blisko serca naszej metropolii. W pełni redundantnym i certyfikowanym na cztery nogi. Rozumiem przez to support 24/7365 na fizyczny sprzęt i sieć, z SLA od 99,9% wzwyż.
Sama chmura to nie wszystko
Nie odmówię honorowej asysty: dla mnie to oznacza, że za wystarczające i krzepiące uznaję wsparcie w administrowaniu (np. instalacja systemów, zwiększanie zasobów) w tygodniu między 8 a 17. W samej instalacji skłonny jestem podpierać się udostępnioną podręczną biblioteczką podstawowych template’ów, powiedzmy ze spektrum ostatnich wersji Ubuntu LTS, CentOS, po Windows Server 2016 i 2019.
Przyjemność formułowania polityki backup’owej chciałbym mieć przy orderach. Mnie i mojemu zespołowi umiejętność zwerbalizowania potrzeb i pomysłów, a potem ich zrealizowania przy pomocy np. samoobsługowego portalu Veeam – wszelkie kreowanie harmonogramów automatycznych kopii zapasowych – obce nie jest. Z innej beczki – dodam, że konteneryzacja np. Red Hat OpenShift, nam też nie wróg.
Polecane
Sprawdź najpopularniejsze rozwiązania MAIN
Dobrze, dość chwalenia się. Jak działamy? Jak scementujemy nasz ewentualny związek? Skłonny byłbym bardziej się skusić przy bezkwotowej migracji. Bezpłatna migracja przy umowie na 36 miesięcy – na warunkach opisanych jak powyżej i 2 godziny wsparcia przy wdrożeniu – od serca? Mnie się skalkulowało. Ale dołóżmy trochę na szali, może czegoś z życia.
Chmura dla Software House’u
W kluczowych momentach klient-nasz-pan jest zwykle bardziej skłonny uzyskać dostęp do projektu, musi po prostu wytestować właśnie teraz aplikację czy omówić wewnętrznie betę serwisu, który stawiamy mu w pocie czoła i przy dźwiękach harf anielskich. Mamy bardzo fajnych, kreatywnych i zaangażowanych klientów, np. z zagranicy. I to jest dobre. Równolegle więc, nieobce nam ciągłe nadymanie i sprężanie chmury (chmur – bo to zwykle środowiska hybrid cloud i multicloud), a wskazówka skali kreci się jak na zegarach wysokościomierza samolotu w układzie akrobatycznym beczka-pętla-ósemka kubańska-ślizg na ogon-żyletka… Do tych właśnie sytuacji potrzebuję nielimitowanego transferu danych, co by mnie z funkcji wspomnianego już stróża zdjął.
I znalazła się, powiem na koniec tej poetyckiej wypowiedzi, taka chmura prywatna, posadzona na serwerach MAIN Data Center, zarządzana poprzez VMware vCloud, ze współdzielonymi fizycznymi zasobami obliczeniowymi, dyskowymi i sieciowymi. Z rzeczową i obytą w burzach załogą. Fajna alternatywa dla VPS i Public Cloud. Po prostu.
Ale to mówiłem tylko ja, starszy oficer DevOps na prującej chmury fregacie „Software House”.
Zobacz również
Przejrzyj artykułyPlanujesz migrację zasobów do chmury?
Nasi eksperci odpowiedzą na każde Państwa pytanie. W zrozumiały sposób opiszą, jak działa MAIN i opracują najbardziej efektywne rozwiązanie.